“Całe moje życie to jedna wielka pasja” – Karol i jego miejsce na ziemi

Mam na imię Karol, 48 lat. Wspinam się od 1987 roku i latam na para lotni od 1995. Moja przygoda z Italią zaczęła się we wrześniu 1997 roku. Wtedy to po raz pierwszy pojechałem do Włoch, jako świeżo upieczony pilot paralotni, aby polatać poza granicami Polski we Włoskich Alpach. W miejscu, do którego przyjechałem, zakochałem się od pierwszego wejrzenia, wszystko wydawało mi się takie cudowne i niesamowite. Góry jak z bajki, ludzie życzliwi i uśmiechnięci, miasto, w którym mieszkałem i mieszkam do dziś, przeurocze, pizza i lody najlepsze na świecie. Przez kolejnych 8 lat latałem w wielu krajach Europy. Piękna Francja, Hiszpania, Słowenia, Chorwacja…, ale zawsze, choćby tylko na jeden dzień, musiałem pojechać do Włoch. Bardzo mi się spodobał język włoski i choć nic nie rozumiałem, to nie było wtedy ważne, jest piękny. Pamiętam jak wiele razy po lataniu, chodziłem do sklepów tylko po to żeby słuchać rozmawiający ludzi. Postanowiłem, że chcę się nauczyć mówić po włosku, z czasem do tego postanowienia doszło to, że nie tylko chcę mówić w tym języku, ale chcę też tutaj mieszkać. Dojrzewałem z tym kilka kolejnych lat. Szkoda, że tak długo, ale jak to mówią „lepiej późno niż wcale”, a należę do ludzi, którzy nie tylko marzą, ale zawsze realizują swoje marzenia.

Wiosną 2005 roku w miejscowości Gemona del Fruli, oczywiście na lataniu, nastąpiła kulminacja i definitywna decyzja. Na startowisko przyszło 2 Włochów, pogadali, pośmiali się i polecieli. Pomyślałem: O nie! Ja też tak chcę, nie tylko kilka razy w roku, ale codziennie! To była jedna sekunda i już wiedziałem, że teraz ruszam na całego z moim projektem. Postanowiłem, że w 10 miesięcy nauczę się języka włoskiego i za rok przyjeżdżam do mojego Bassano del Grappa na dobre. I tak też się stało. Polska ogólnie to ładny kraj, ale nie dla mnie z 2 prostych przyczyn, góry skaliste prawie nie istnieją i klimat zupełnie nieodpowiedni dla mojej działalności sportowej, która jest ściśle związana z otwartą przestrzenią. Praktycznie pół roku jesienno-zimowego na zewnątrz jest wszystko mocno utrudnione przez warunki atmosferyczne. Natomiast w mojej Italii? Idealnie! Ja nie wiem, że zima istnieje.

Wróciłem do Polski i już na drugi dzień zacząłem szukać szkoły z językiem włoskim. Nie chciałem zmarnować już ani jednego dnia. I tak moje pierwsze kroki z językiem włoskim zawdzięczam właśnie Joli. Pamiętam moje pierwsze pytanie do Joli czy jestem w stanie w 10 miesięcy nauczyć się włoskiego na poziomie porozumiewania się? Ona odpowiedziała „ To zależy od Ciebie!”. Na to ja – więc jestem w stanie. I zaczęło się już nie na żarty. Lekcje były zabawne i wesołe, zawsze miło je wspominam. W domu i pracy każdego dnia poświęcałem mnóstwo czasu na uczenie się słówek, odmian, czasów. Złapałem wiatr w skrzydła i poczułem, że wreszcie zacząłem realizować na poważnie mój plan wyjazdu do Włoch. Pamiętam jak któregoś razu jadąc do Szczyrku na latanie, jechałem pociągiem i tak byłem zajęty uczeniem się, że prawie przejechałem Bielsko, gdzie miałem wysiąść.

10 miesięcy przeleciało szybko i przyszedł czas, aby zebrać plony mojej pracy. Mój wyjazd do Włoch na zewnątrz wyglądał jak akt desperacji. Wiosna 2006, nie znałem w Bassano prawie nikogo, żadnej rodziny ani przyjaciół, bez pracy i mieszkania. NIC! Miejsce znałem tylko jako turysta. W Polsce zostawiłem cieplutkie, ładne mieszkanie, fajną pracę, w sumie wszystko. Koledzy w pracy mówili: „Karol, Ty jesteś szurnięty, zostawiasz wszystko, łatwe, wygodne życie i jedziesz w nieznane, mieszkać pod namiotem nie znając nikogo. Za kilka miesięcy tu wrócisz i dalej będziemy pracować razem”. Ja odpowiedziałem: „Pracujemy razem 7 lat, ale nic a nic mnie nie znacie! Ja nie że wierzę, nie że mam nadzieję, ja jestem pewny, że wszystko tam sobie poukładałem tak jak chcę!” Zabrałem paralotnię, namiot, karimatę, śpiwór, koc, trochę ciuchów, dokumenty, butlę gazową, 2 garnki, widelec, łyżkę, łyżeczkę, nóż, otwieracz do konserw, niewiele pieniędzy i w kwietniu 2006 ruszyłem po przygodę życia. Ja ważyłem wtedy 59 kg, a mój ekwipunek 80. Przemieszczanie się nie było łatwe. Pojechałem z przyjaciółmi ich samochodem normalnie na latanie, jak zawsze. Po 10-ciu dniach oni pojechali do domu a ja zostałem sam na polu namiotowym.

Tu zrobimy kilka miesięcy przeskoku w czasie. Nie wszystko szło tak łatwo jak to sobie wymyśliłem, ale kto powiedział, że będzie łatwo. Moja jedyna „broń” to język włoski na poziomi raczej przeciętnym, (ale jest!), mój nieznający granic optymizm, wiara w siebie i pasja, która jest silniejsza od wszystkiego innego. Krok po kroku, bardzo wolno, ale szedłem do przodu. Prawie rok mieszkałem pod namiotem. Gdy zacząłem pracować we wrześniu 2006,to wypełniając dokumenty w pracy, jako adres zamieszkania wpisałem adres pizzerii, przy której biwakowałem. Nikt mnie nie pytał ile mam pokoi (Ha ha ha). Jeszcze kilka miesięcy mieszkałem pod namiotem, regularnie już pracując, zanim wynająłem moje pierwsze mieszkanie. Później poszło już łatwiej, aż w końcu całkiem łatwo. Włosi w pracy pytali mnie: „Karol, przyjechałeś do Włoch za pracą, lepszym życiem?” Ja zawsze odpowiadałem w ten sam sposób: „Nie, absolutnie nie! Przyjechałem tu dla gór i klimatu”. Pukali się w głowę, ale jeśli ktoś nie jest pasjonatem, nie jest w stanie tego zrozumieć.

Odnalazłem moje miejsce na Ziemi. Wystarczy tylko chcieć i trochę pomóc szczęściu. Kocham i znam Włochy bardziej niż niejeden Włoch, tu się czuję najlepiej i tutaj jest mój dom. Przez pierwsze lata tylko latałem. Latanie pochłonęło mnie całkowicie, latałem bardzo, bardzo  dużo. Taki już jestem, jak coś robię, to poświęcam się temu bez reszty i wkładam w to całe moje serce. Lina w tym okresie zawisła na szafie. Ale z czasem, latając i nie tylko. Gdy obserwowałem wspinających się ludzi i niesamowite miejsca, idealnie do wspinaczki, obudziło się też i wspinanie. Pomyślałem sobie, że mieszkając w takim miejscu, gdzie skał jest więcej niż włosów na głowie, byłoby wielce nierozsądne nie skorzystać z tego. Jak to się mówi „ciągnie wilka do lasu”, a ja jestem bardzo mocno związany z liną i z tym sportem. „Przeprosiłem” linę, że zaniedbywałam ja przez te lata i na nowo ruszyłem w bój wspinaczkowy. Obecnie latam, wspinam się i trochę zajmuję się spadochroniarstwem. Każdego dnia cieszę się moim życiem w pełnym i dosłownym tego słowa znaczeniu. Nie mam czasu na nudę, czy jakieś nikomu niepotrzebne narzekanie. Na chwilę obecną mam wiele wspaniałych przejść na najsłynniejszych alpejskich ścianach, a Alpy przeleciałem na paralotni wzdłuż i wszerz. Poznałem wspaniałych ludzi, pilotów, alpinistów, spadochroniarzy.

Byłem żonaty dwukrotnie, o innych związkach z kobietami już nawet nie wspominam, nie mam dzieci z własnego wyboru. Moje życie to powietrze, wysokość, góry, pion, wolność. Zawsze byłem pasjonatem, całe moje życie to jedna wielka pasja. Już, jako dziecko odkryłem, że rodzina, ognisko domowe, to nie dla mnie. Ja mam swój świat, nieco inny od tego, którego smakujemy na co dzień. Świat piękny, czysty, bajecznie kolorowy i przepełniony najpiękniejszymi emocjami. Moim zdaniem życie bez pasji jest czarno-białe, płaskie jak stół i pozbawione smaku. Gdy byłem dzieckiem nie interesowały mnie zabawy moich rówieśników. Piłka, rower, granie w kapsle na ulicy? Nuda, nuda, nuda. Ja ciągle wchodziłem na wszystko, na co się tylko dało wejść, czym wyżej tym lepiej. Właziłem na wszystkie okoliczne drzewa, kominy, słupy, anteny. Kiedy mama wołała nie do domu, nigdy nie patrzyła w poziomie, ponieważ wiedziała, że tam mnie nie znajdzie. Szukała mnie na czubkach najwyższych drzew i tam zazwyczaj mnie znajdowała. Zawsze byłem zdecydowany, zawsze wiedziałem czego chcę i czego nie chcę. W moim słowniku nie istnieje słowo „niemożliwe”. To jest mój przepis na szczęście. Trzeba sobie odpowiedzieć na dwa bardzo proste pytania: co chcę w życiu robić a czego nie chcę, i tak właśnie żyć. Ja tak właśnie żyję, jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie i polecam ten prosty przepis wszystkim, nie tylko pasjonatom. Wszyscy mamy 24 godziny i jak je sobie zorganizujemy, tak później spędzamy czas. To zależy tylko od nas.

Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie i gorąco jak włoskie słońce i błękitne niebo

Karol Kupczyk

Bassano del Grappa J

 

 

 

 

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *